poniedziałek, 28 listopada 2011

Nie za sterami

Jestem kierowcą od kilkunastu lat, więc doszedłem do momentu, w którym umiałbym otworzyć i uruchomić samochód z zamkniętymi oczami. Kwestia sporna czy bym daleko dojechał bez patrzenia, ale uruchomić i przejechać po prostej (z zamkniętymi oczami) - nie ma problemu.

Też tak macie, albo umiecie sobie wyobrazić? Bo są czynności (być może inne), które także wykonujecie intuicyjnie i właściwie półautomatycznie?

A gdyby tak rozpocząć wspomnianą powyżej jazdę (taką powoli) tymczasem otworzyć oczy i (ku przerażeniu) zobaczyć:


... kokpit (chyba) samolotu? Pewnie nie widujecie go zbyt często, a być może na zdjęciu widzicie go pierwszy raz. Ja na żywo nie widziałem ani razu.

Znacie to uczucie? Jak nagle przełącznik postrzegania pokazuje coś zupełnie innego niż spodziewane, dobrze znajome mechanizmy?

Tymczasem "to" nie zatrzymuje się (jak życie) i trzeba podejmować jakieś decyzje? Gdzie się cokolwiek naciska? Jak to było na filmach? Gdziekolwiek, gdzie są jakieś wskazówki? Co z pasażerami, których mam na pokładzie?

Na szczęście przeważnie to jednak jest dobrze znany samochód, na w miarę równej trasie.

Ale zdarza się. I co wtedy?

-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

niedziela, 31 lipca 2011

Przyśpieszenie

Znasz takie uczucie jak życie niespodziewanie przyśpiesza? Kiedy podmuch, być może całkiem niepozornych wydarzeń, rozwiewa Twój skrupulatnie napisany scenariusz krótko, średnio i długoterminowy, niczym domek z kart? I aż się kręci w głowie, bo przecież miało być tak pięknie?

Jedna decyzja, której waga zdaje się z czasem rosnąć w nieskończoność? Niekiedy zupełnie jak chwila, gdy w finale mistrzostw świata masz najlepszą z możliwych okazję strzelić z kilku metrów do pustej bramki i na zawsze przejść do historii, dając radość wszystkim dookoła, a sobie największą i wydawałoby się nieskończoną? Tymczasem piłka leci w trybuny i pozostaje bezkres rozczarowania i pretensji do samego siebie? Jak byś nie miał prawa popełnić błędu?

Takie ryzyko może być w każdej decyzji. Na szczęście na poziomie możliwości sprawdzenia okazuje się w jednej, nielicznej na bardzo wiele. Ale się zdarza. Co wtedy zrobić? Pogrążyć się w bezsilności? Poddać i skoczyć w otchłań, w geście rozpaczy, masochistycznie delektując się rosnącą skalą zniszczeń?

Czy może zaakceptować sytuację i spróbować małymi krokami wrócić na właściwy tor? Uratować co się da, z mocnym postanowieniem, ale bez żadnych gwarancji, że jak się znowu dojdzie do finału, to piłka wpadnie do bramki, a mecz zakończy się zwycięstwem?

To co się stało, to już zamknięty temat i obiektywnie nigdy już w dokładnie takiej postaci nie wydarzy się drugi raz. Może zatem nie ma sensu natrętne wracanie tam pamięcią, niczym samobiczowanie się za błąd, który prędzej czy później najwyraźniej musiał mieć miejsce?

Być może on, ten błąd, jest z powodu braku (jakiego? Ty wiesz) i po to, żeby się czegoś nauczyć? Wyeliminować jakąś słabość? Jeżeli jej nie wyeliminujesz, to życie uderzy Cię jeszcze raz, aż być może lekcja zostanie odrobiona. Niestety (a może na szczęście?) przeznaczenie nie dopuszcza negocjacji w tym zakresie i będzie walczyć o Twój rozwój do skutku. Także wbrew Twojej woli.

I tylko od Ciebie zależy, czy się nauczysz i oszczędzisz sobie na przyszłość bolesnych metod wychowawczych. Masz przy tym pełne prawo sobie nie ułatwiać. Z wszystkimi konsekwencjami. To Twoja decyzja.

Okoliczności są tu takim narzędziem niczym rzeka, która powoli drąży kamień, a czasem przyśpiesza.




-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

piątek, 1 lipca 2011

Definicja ideału

Ciężko oprzeć się wrażeniu, że żyjemy w czasach intensywnej rywalizacji i nieustannego pragnienia podejmowania najlepszych decyzji i chociaż powszechnie przyjmuje się, że ideałów nie ma, to wielu nadal zdaje się niestrudzenie ich poszukiwać.

Obawa przed wybraniem nie-najlepiej zdaje się towarzyszyć sytuacjom od zupełnie błahych zakupów, poprzez większe, aż do nawet ważniejszych sytuacji czyli relacji (prywatnych i zawodowych), w które w konsekwencji wchodzimy, albo nie, albo nie wiemy czy wejść.

Tymczasem być może praktycznym rozwiązaniem byłoby uprzednie zdefiniowanie sobie takiego ideału? Żeby chociaż wiedzieć po czym się go rozpoznaje? Żeby to nie było "takie nieokreślone coś"?

Kiedyś przyszła mi do głowy definicja, o której poniżej. Znam ją już jakiś czas, jednak nadal się jej uczę, ale regularnie o niej sobie przypominam.

Ideał ma wady, jednak jego zalety są tak wyraźne i widoczne na pierwszy rzut oka, że samoczynnie zatrzymując się na nich, zupełnie nie masz ochoty przyglądać się na tyle bliżej, żeby się tych wad doszukiwać.

Czy przy takim spojrzeniu ideał nie staje się autentycznie osiągalny? Czy obawa przed wyborem nie jest wtedy wyraźnie mniejsza? Czy to nie furtka do szeregu dobrych decyzji?

I nie chodzi tylko o wygląd, chociaż on też jest ważny.

Powyższą definicję uważam za... idealną :)




-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

środa, 22 czerwca 2011

To coś

Jeżeli spotykasz kogoś, kto powiedzmy jest po studiach i sprawia wrażenie wolnego (ale nie w sensie szybkości reakcji, tylko, że to drugie), to prawdopodobnie jest to ktoś, kto kiedyś już co najmniej raz się zakochał i najwyraźniej nie wyszło. Ma zatem takie doświadczenia, które chce ewentualnie wziąć pod uwagę następnym razem.

Jeżeli ktoś się dotychczasowo nie zakochał, to prawdopodobnie też jest to doświadczenie warunkujące ostrożność. Żeby nie powiedzieć strach. Trochę tego widziałem, być może także dlatego, że sam kiedyś podobnie reagowałem, więc łatwiej zauważać u innych.

Z drugiej strony ciekawym motywem przewodnim w rozmowach na ten temat zdaje się być tęsknota za "tym czymś", co jest takie nieokreślone, ale spodziewamy się, że magiczne, że jak grom z jasnego nieba i jak dwa magnesy stronami po przeciwnych biegunach sklejone tak, że jest "jak na filmach". Albo chociaż tak intensywnie jak w tych wszystkich książkach o cierpiących Werterach. Ale bardziej to pierwsze.


Z jednej strony ma być bezpiecznie (asekuracja,) a z drugiej silne emocje (no bo to one przecież najbardziej rozpędzają) - paradoks.

"To coś" jest utęsknione i czasem odnoszę wrażenie, że tym bardziej pożądane im mniej osiągalne w formie, która napędzana wyobraźnią dawno temu przebiła sufit i odleciała. Jak się tego nie zauważy, to można tak zawisnąć w próżni, gdzieś z dala od rzeczywistości. Znam takie sytuacje nawet w pobliżu-czterdziestoletnie.


Może dlatego nie ciągnie mnie na filmy o relacjach, w których wydaje się, że motywem przewodnim jest rozpalanie pragnienia, żeby to nieosiągalne i niewyobrażalne i magiczne kiedyś, nie wiadomo kiedy? Z tajemniczą siłą?

Czy nie jest trochę tak, że jak człowiek odpłynie w wyobrażeniach za daleko, a takie scenariusze do tego zapraszają, to mu potem trudniej zauważyć to fajne coś, co być może jest już wtedy zbyt realne, żeby zaintrygowało?

Są takie sytuacje, w których wolę brać udział niż oglądać je na ekranie.

Także po to, żeby "to coś" (moje) miało więcej szans w konfrontacji z prawdziwym życiem.

Jakoś tak.

-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

czwartek, 9 czerwca 2011

Słowa

Nie macie czasem obawy, że próba opisania uczucia, chwili, przekonania, światopoglądu, spojrzenia albo wrażenia przy pomocy słów przypomina trochę próbę namalowania takiego obrazu:


z pomocą:


przy precyzji pędzla mierzonej wielkością własną do rozmiarów malunku 1:1?

Czy to nie wymaga sporej uwagi, determinacji i staranności nadawcy i co najmniej takiej samej chęci zrozumienia wspartej wyobraźnią odbiorcy, żeby mieć szansę się spotkać w chociaż zbliżonej interpretacji?

A jednak czasem (o dziwo) się udaje, więc warto próbować.


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Laboratorium

Czy jak jesteś obok kogoś, kto Ci się podoba i mu tego nie powiesz, nie okażesz, to jesteś sobą? Czy to nie oznacza przypadkiem, że wtedy kogoś udajesz? Na przykład "kogoś, komu nie zależy"? To miłe jest i tego właśnie szukasz? Udawania? To chcesz zaoferować?

Zupełnie z drugiej strony:

Zdarzyło Wam się kiedyś poczuć, że w danym momencie zupełnie nikogo nie udajecie? I, że to się dzieje tak bardzo w ten sposób, że aż się zorientowaliście i to Was zaskoczyło, zauroczyło, zastanowiło?

Że nie aspirujecie do bycia lepszym, nie staracie się sprawić wrażenia, nie boicie się żadnego odrzucenia i macie pełną swobodę powiedzenia dowolnej rzeczy? I odkrywacie, że im więcej powiecie, albo zrobicie rzeczy, których być może wcześniej albo kiedy indziej, nie mieli byście odwagi, to... tym jeszcze więcej energii się pojawia? Że ktoś poznaje Was mocniej, a Wy jego i przy okazji samego siebie?

Że nie istnieją krytyczne oceny ani negatywne reakcje? Zdarzyło się Wam tak chociaż raz? Być może w specjalnych ("laboratoryjnych") warunkach albo w pewnym towarzystwie? Czy to nie była piękna chwila? Nie dawała nieskończonej lekkości i nie ładowała akumulatorów tęsknoty za autentycznością?

A co jeżeli skoro to się udaje na chwilę, to być może mogłoby tak być cały czas? Jakie życie by wtedy było?

Od czego to zależy, że tak nie bywa? Od reszty świata czy... od Ciebie?




-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

sobota, 4 czerwca 2011

Frisbee

Zdarzyło Wam się kiedyś obudzić w środku nocy z uczuciem równie intensywnej, co nieprzyjemnej suchości w ustach? Czy rozwiązaniem wszystkich najbardziej palących problemów w tej sekundzie nie była szklanka wody? Czy to nie piękne, że akurat była pod ręką?

Być może to kwestia tła, kontekstu. Nie każdy się o tym przekonał, ale jeżeli odstawi się słodkie rzeczy (słodycze, soki, cukier w herbacie), to po niedługim czasie zwykła marchewka potrafi być tak słodka, że może zemdlić (z tym, że w przyjemny sposób - poważnie).

Czy latem najfajniejszą rzeczą nie będzie obiad ze świeżych ziemniaków (z masłem, posypanych koperkiem), jajko sadzone albo młoda fasolka i mizeria albo ogórek małosolny? Ile to kosztuje w relacji do pragnień, za którymi gonimy na co dzień?

Kogo stać na taki komfort?

Zdarzyło Wam się kiedyś iść ulicą i rozmyślać nad własnym nieszczęściem w przekonaniu, że los szczególnie upodobał sobie Was do zmęczenia życiem?

Zdarzyło się komuś wtedy wpaść przypadkiem (?) na osobę niewidomą?

I to na dodatek uśmiechniętą?

Zdarzyło Wam się kiedyś rzucić frisbee? To też fajne jest. I bardzo nieskomplikowane. Taki bumerang, tylko, że nie wraca. Trzeba rzucić Ty do mnie, ja do Ciebie. Polecam. Znowu zapomniałem zamówić, ale nadal pamiętam.

UPDATE: już zamówiłem, made in USA :)




-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

czwartek, 2 czerwca 2011

Burza raz

Taka prawdziwa, jak momentalnie robi się granatowo-grafitowo-brunatno czarne niebo i w każdym centymetrze powietrza czuć elektryczną, uroczystą, intensywną atmosferę czegoś dużego, co nieuchronnie nadchodzi?

Czy nie magicznie jest wtedy wieczorem być razem z kimś bliskim i słyszeć przez uchylone okno jak miliony kropel deszczu (takich dużych) uderzają o wszystko na całej rozciągłości? Wydając przy tym dźwięk tak plastyczny, że można je zobaczyć bez patrzenia?

Grzmot piorunu co jakiś czas uderza tak sugestywnie, że czy to nie magnetyczne doznanie, jak ma się wrażenie, że w tej samej chwili coś niczym impuls elektryczny (taki nie do zatrzymania) przechodzi przez całe ciało?

Tam, za oknem, zupełnie jak pod ostrzałem, na pierwszej linii frontu atmosferycznego, a tutaj, wewnątrz spokojnie. I chociaż to tak blisko, na wyciągnięcie ręki, to pełna kontrola. Chociaż siła zdarzeń zza okna budzi respekt. Takie bezpieczne zagrożenie, że prawie można dotknąć.

Czy trochę inaczej, ale też nie fajnie (wbrew pozorom) jest jak burza zaskoczy w warunkach polowych? Na chwilę uczestnictwa to nie, być może do czasu rozstawienia namiotów (w tempie zbliżonym do rekordu świata, albo znacznie go przekraczającym), ale potem, we wspomnieniach, to już są historie najczęściej opowiadane.

To dlaczego się ich boimy? Zawsze się upewniamy, że będzie "cudowna pogoda"? W sensie "słoneczna"?

A gdyby tak pójść na całość i nie chować się przed burzą? Jak się już zmoknie, to czy potem różnica między "trochę", a "więcej", bardzo szybko się nie zaciera? Jak już nie trzeba się wtedy niczym przejmować? Ani, że się człowiek pobrudzi, ani co ludzie powiedzą?

Ma ktoś ochotę spróbować?




-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

niedziela, 29 maja 2011

Lubię to - FC Barcelona

Wczoraj wieczorem, jak już nie byłem w stanie się skoncentrować, włączyłem na chwilę telewizję. Nie dało się jej już wyłączyć. Finał Ligi Mistrzów magnetycznie mnie przyciągnął i nie puścił.

Manchester, który zagrał świetne spotkanie i FC Barcelona, która nie dała mu najmniejszych szans. Ten mecz był magiczny. To co oni tam wyprawiali przekracza moją wyobraźnię. Intensywność i zaangażowanie z jakim atakowali nawet w momentach, kiedy można było już odpuścić i pokalkulować dowiezienie korzystnego wyniku do końca... inspiruje na zawsze.

Grali przy tym z niewiarygodną swobodą, lekkością i radością. To ludzie, którzy dla wielu innych na całym świecie są postaciami z pogranicza kultu jednostki, mają w życiu wszystko i nieskończony status gwiazdy, a jednak pozostają sympatyczni i bije od nich autentyczne ciepło. Zdecydowanie daje się odczuć, że to zespół jak rodzina - świetnie się ze sobą czują i to jeszcze bardziej ich energetycznie uskrzydla. Oni tym promienieją.

Do tego dochodzi bajeczna sprawność i technika - setki podań, które są stanie wymienić pomiędzy zawodnikami przeciwnej drużyny (!) ze ścisłej światowej czołówki. Bodajże Xavi miał (w ciągu 90 minut) przebiegnięte ponad 12km, 121 podań z czego 91% celnych. A nawet nie został graczem meczu, bo byli lepsi od niego - obłęd.

Spokój z jakim rozgrywali piłkę w najbardziej wrażliwych strefach obrony Manchesteru odbierał swobodę komentarza - brak słów. Lekkość i precyzja strzałów... gdy cała planeta patrzy na Ciebie i podziwia? Czy to nie marzenie każdego, kto chociaż raz grał w piłkę? Ono się im tam spełniło. A wszyscy, którzy to widzieli, mieli przez chwilę możliwość wyobrazić sobie jakby to oni tam byli. Za to świat ich pokochał jeszcze mocniej.

Piękny mecz, piękne emocje i przyznają to nawet Anglicy. Pomimo, że przegrali, to będą jeszcze wnukom opowiadać, że widzieli coś nie-z-tej-ziemi. Widzieli zagrania trudne do wytłumaczenia przy pomocy praw fizyki i (szerzej) coś dużo więcej niż mecz piłkarski. Statystycznie to się nie zdarza.

Znacie to uczucie? Być może z meczów ale może i z koncertów? Innych podobnych energetycznie wydarzeń?




-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

czwartek, 19 maja 2011

Perspektywa

Znasz to uczucie jak pogląd, sposób, przekonanie wydawało Ci się kiedyś jedynym możliwym? I przez to koniecznym żeby je wybrać i zastosować, chociaż tak mocno chciałoby się, żeby istniało inne?

A potem z perspektywy czasu (i nowych doświadczeń) okazuje się, że to było jedno z miliona i zupełnie nie wiadomo, dlaczego wysunęło się na pierwszy plan i przyćmiło wszystkie pozostałe?

I następuje chwila pretensji do samego siebie, że wcześniej nie zauważyłem? I co by to się nie wydarzyło, gdybym zobaczył wtedy? To intensywne i tak wrażenie właśnie dzięki tej końcowej pretensji nabiera dodatkowej mocy. Jak coś trudniej przychodzi to bardziej zapamiętujemy - hipotetyczne straty "zaniechanych możliwości" ten efekt emocjonalny dodatkowo wzmacniają. Może to po to jest - żebyśmy się uczyli?

Jak się raz zauważy, że to tak działa, to może warto tu i teraz rozejrzeć się za alternatywnymi pomysłami na życie? Poszukać ich, nawet tych mniejszych, zanim te spektakularne zrządzeniem losu pojawią się na tyle duże, że je zauważymy nie wiedząc nawet, że trzeba się rozglądać?

One są.




-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

poniedziałek, 16 maja 2011

Droga smoka

Czujesz (przynajmniej czasami), że jest jednak coś istotnego w życiu z czym potrzebujesz się zmierzyć? Wyzwanie na tyle trudne w Twoim przekonaniu, że być może niechętnie się za nie zabierasz, a gdzieś w głębi duszy wiesz, że ono i tak wytycza kierunek Twojego działania?

Powołanie? Fatum? Przeznaczenie?

Na wykładzie, na którym kiedyś byłem, określono to "coś" mianem "smoka". "Smok" symbolizował właśnie tą naszą (indywidualną) sytuację, z którą się mierzymy. Co by to nie było.

Bajkowe porównanie było po to, żeby zauważyć, że każdy z nas przyjmuje wobec "smoka" różne pozycje. Są tacy, którzy rzucają się na niego centralnie licząc, że im szybciej się z nim uporają, tym szybciej nastąpi szczęśliwa emocjonalna emerytura. Są tacy, którzy też próbują, tylko mniej intensywnie. Tacy, co kombinują, przekombinowują, wreszcie tacy, którzy udają, że smoka nie ma.

Można próbować wszystkich sposobów na przemian.

Ostatnia możliwość jest szczególnie ciekawa - "pozycja strusia" (z głową w piasku): zachowujemy się jak gdyby nigdy nic i nawet czasami udaje nam się "zapomnieć o smoku". Ponieważ jednak jest on czymś, co wyznacza centrum naszego życiowego powołania (przynajmniej tak to bardzo sugestywnie odczuwamy), to nie daje się go ze świadomości skutecznie usunąć.

Okresowo jednak zerkamy w stronę, gdzie wolelibyśmy nie patrzeć i... on ("ten smok") nadal tam jest. Czasu trochę mniej się zrobiło od ostatniego zerknięcia na niego ukradkiem, a pozycja wydaje się być nadal startowa?

To trudne, bo momentalnie trzeba rozważyć możliwość zmiany spojrzenia na takie, które uwzględnia jednak istnienie problemu.

Intuicja podpowiada mi, że "pokonanie smoka" nie jest czymś realnym, celem samym w sobie, z mocą uszczęśliwiania, którą mu przypisujemy na etapie próbowania go osiągnąć. Być może chodzi raczej o relację z wyzwaniem ("smokiem"), która zmienia się w toku nabywania kolejnych życiowych doświadczeń? O ten kierunek, które to wyzwanie wskazuje?

Można siedzieć w pozycji skulonej i defensywnej, na zewnątrz tylko trzymając fason, albo wpaść w nadaktywność, która daje taki sam efekt, jeżeli także jest udawaniem, że "smoka" nie ma. Taka ucieczka w niemyślenie, ruch niejednostajnie przyśpieszający.

Czy kiedyś nie trzeba będzie się i tak zatrzymać? Pochłaniający w 100% generalny remont wszystkiego i czegokolwiek się skończy, wszystko gotowe i... znowu on ("smok")?

Robiliście tak?

Jaka jest Twoja relacja ze "smokiem"?

Może warto sytuację nazwać? Poznać? Oswoić się z nią i zacząć działać?

Wyjść poza własną (pozorną) strefę komfortu?

Jak czujesz - jeżeli dzisiaj nie podejmiesz tej decyzji, to czy nie jest ona tylko kwestią czasu? Czasu, którego później będzie mniej i to będzie jedyna różnica?




-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

poniedziałek, 9 maja 2011

Połączenie

Czy to nie piękne zobaczyć jak spotyka się dwoje ludzi, którzy naprawdę do siebie pasują? I znaleźli się w dobrym momencie? Kiedy byli już wystarczająco dojrzali, żeby to zauważyć i docenić? I przy tym są skłonni sobie zaufać, a im bardziej się na to decydują, tym bardziej się okazuje, że to ich dodatkowo uzmacnia? I, że warto iść dalej?

Wystarczy trochę ich znać i rzucić na nich okiem, żeby się zorientować, że obok siebie są dokładnie na swoich miejscach. Im lepiej się ich zna, tym to wrażenie się potęguje. Widzieliście taką parę?

***

Małżeństwo nie jest dla każdego, chociaż raczej nie uwierzy w to ktoś, kto bardzo chce albo ma wrażenie, że bardzo by chciał. Tym bardziej ktoś, komu intensywnie wydaje się, że już powinien.

Kazania ślubnego słuchają wszyscy obecni i zazwyczaj są to ludzie z pełną paletą życiowych doświadczeń. Od tych, przed którymi jeszcze wszystko, przez tych, którzy jeszcze się bawią i eksperymentują, tych, którzy nawet wcześniej boją się tak naprawdę zacząć, tych, którzy chcieliby już być krok dalej, już tam są, albo kiedyś byli i wrócili poobijani.

Są też tacy, którzy liczą, że kiedyś ewentualnie druga osoba rozwiąże wszystkie ich problemy a jej obecność będzie gwarancją bezwarunkowej szczęśliwości. Albo tacy, których paraliżuje strach przed "niewłaściwym" (cokolwiek by to oznaczało) wyborem albo przed tym, że "coś się może nie udać" i wyjdzie się z takiej sytuacji poranionym.

Zawsze może się coś nie udać. Tylko jaki z tego wniosek?

Wreszcie są i tacy, którzy już wiedzą, że różnie bywa, nigdy idealnie, ale ich piękne (z perspektywy czasu), chociaż często okresami trudne doświadczenia pokazują, że warto próbować.

No bo czy to wszystko nie przydarza się nam żebyśmy się uczyli, rozwijali? Nie "na sucho" tylko na fundamentach emocji, które w nas wzbudzają te doświadczenia? Czy to nie emocje, z którymi razem lub osobno radzimy sobie lepiej albo gorzej, kolorują i rozkładają akcenty w naszym sposobie patrzenia na świat?

Czy to nie one (emocje) nadają życiowym sytuacjom mocy i autentyczności? Mocy i autentyczności, za którymi tak tęsknimy na co dzień?

Żeby iść naprzód.

***

Są takie uroczyste chwile, kiedy wzruszenie przeszywa na wskroś wszystkich obecnych w promieniu krótkiego spojrzenia. To duża sztuka powiedzieć wtedy coś ważnego (czasem do mikrofonu) i żeby głos nie zadrżał. Jak komuś się to uda, to tym mocniej ten moment zapisuje się w pamięci jako inspiracja. Cenne doświadczenie dla wszystkich wtedy tam. Znacie to uczucie? Panu Młodemu się tak udało.

***

Jednym zdaniem: jest coś magicznego w uroczystościach ślubnych, szczególnie bliskich osób.

***

A w Polsce jest dużo malowniczych plenerów. I czasem pada na nie super światło do robienia zdjęć :) To był piękny weekend.




-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

piątek, 29 kwietnia 2011

Tu i teraz

Poznałeś/aś kogoś i zastanawiasz się czy to mógłby być "ten ktoś"? Próbujesz "jakoś to racjonalnie ogarnąć"? Poważnie? Masz takie wewnętrzne przekonanie, że to piękne, superintensywne, wymarzone uczucie, za którym (mniej lub bardziej odważnie) tęsknisz, to jest wtedy, kiedy każdy szczegół racjonalnie przekalkulujesz?

Nie jak ostatni krok przed skokiem ze spadochronem, tylko jak usiądziesz za biurkiem i sobie rozrysujesz? W Excelu za i przeciw?

Czy to nie jest jak z przejściem po desce 5 metrów razy 20 centymetrów z jednego jej końca na drugi? Jak ona leży na ziemi i wszystko jest pod kontrolą, to nie jest wcale trudne. Nie wzbudza żadnych emocji.

Podnieś ją kilometr nad ziemię i pomimo, że to ta sama i łatwa w sumie do przejścia deska, to wyobraźnia Cię sparaliżuje. Czy wtedy logiczne myślenie jest Twoim sprzymierzeńcem?

Może warto wtedy zrobić kilka kroków naprzód z pominięciem dogłębnej analizy każdego detalu w okolicy? Tym bardziej, że Twoje mozolne obserwacje na pewno spróbują Cię oszukać. Przestraszysz się, zatrzymasz, a to ta sama deska, co leżała na ziemi.

Emocjonalna energia i wrażenie dotknięcia czegoś w życiu autentycznie prawdziwego - gwarantowane. Tylko czy się odważysz?



-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Komunikacja odwrotna

Czy nie jest trochę tak, że jak ktoś wszem i wobec ogłosił, że nie cierpi Świąt, że Święta są bez sensu i w ogóle nic dobrego na ich temat, to niezupełnie dosłownie się wyraził?

Być może chodziło mu raczej o rozczarowanie, że Święta prawdopodobnie nie będą wyglądały tak jak podobno powinny? Że z różnych przyczyn nie ma ludzi, z którymi by chciał albo umiał je spędzić?

Chociaż w głębi duszy to bardzo by chciał, tylko żeby było z kim i na w miarę zrozumiałych warunkach?

***

Jak chłopak poznaje dziewczynę kilka lat po studiach i ona (chociaż to dla niej żaden problem) ot-tak potrzebuje podkreślić, że jej zegar biologiczny nie tyka i, że wcale nie przejmuje się tym wszystkim, co "społeczeństwo kobietom bez sensu narzuca", to być może nie jest wtedy dosłowna?

Rozkosze życia w pojedynkę i wieczorów z butelką wina po pracy, przed ekranem komputera nie brzmią przekonująco. Gdyby mi ktoś tym tonem się pochwalił, że wygrał w totolotka, to instynktownie zacząłbym go pocieszać.

Spotkaliśmy się żeby mi zareklamowała samotność?

Być może ona równie mocno chce i potrzebuje, co jeszcze bardziej się boi, że znowu się nie uda? Czy komunikacja odwrotna ma moc zabezpieczenia jej przed czymkolwiek nieprzyjemnym, co za pewne jej się już kiedyś przytrafiło?

Jak ją odebrać skoro sprawia wrażenie kogoś, kto jak mu się chce jeść, ogłasza, że jest najedzony i że było bardzo dobre?

***

Wysłuchałem dzisiaj kazania, które skłoniło mnie do rozważań na temat dobra i zła. Ale nie z uwagi na treść tylko na formę.

Ksiądz wygłaszał to kazanie w taki sposób, że zafascynował mnie kontrast między dobrym samopoczuciem poczciwego (na oko) mówcy a statystycznie odwrotnym do zamierzonego efektem jaki osiąga na odbiorcach (na marginesie dodam: od lat). Monotonnie, nijak i same trudne słowa.

Czy to jest dobre, że by chciał, czy złe, że ludzie się zrażają do być może słusznych idei, bo ktoś kto pracuje słowem, zupełnie nie umie tego robić? I nie stara się tego zmieniać?

***

Ryzyko absurdalnych porażek: wysokie.



-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

czwartek, 21 kwietnia 2011

Układ z emocjami

Zgodzimy się, że u źródła wszystkich naszych aktywności są zawsze jakieś emocje? Że to one powodują, że cokolwiek się dzieje? Zauważacie je? Mniej lub bardziej intensywne ale są. Taki mechanizm napędowy. I jednocześnie forma ekspresji.

Z emocjami jest trochę jak z psem i ogonem. Przy pomocy ogona pies może bardzo dużo przekazać o tym, co się dzieje i na co by miał ochotę. Dzięki wyrażanym emocjom świat dookoła się tego dowiaduje i ma szansę jakoś zareagować. Pies nie zna społecznych norm i konwenansów więc wyraża się intensywnie i bez skrępowania. A zatem dostarcza o sobie dużo informacji.

Jak ktoś potrafi podobnie, to wszyscy mają bezpieczniej.

Ludzie dookoła nie muszą wtedy (skazani na porażkę) zgadywać pod groźbą pretensji, że nie zgadli. Wystarczy, że umieją rozpoznać i można się skomunikować.

Sęk w tym, żeby to pies machał ogonem a nie ogon psem. Inaczej jedyny składny przekaz dający się odebrać to "ludzie ratunku straciłem kontrolę nad pojazdem".

Chociaż to też ważny komunikat.



P.S.

Wreszcie spotkałem kogoś, kto myśli identycznie jak ja. Widziałem go dzisiaj przez chwilę w lustrze. I to mi z grubsza wystarczy.

To już nie musze szukać w tym celu :)

-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Nie powinno się

Są trzy słowa często używane, pozornie zbliżone znaczeniowo i regularnie niedoceniane w kontekście kluczowej jednak różnicy między nimi.

Musisz, powinieneś, warto.

Jak musisz, to nie fajnie. No bo to jednak ewidentny nacisk na Twoją autonomiczną strefę podejmowania decyzji. Jak "musisz", to nawet lody śmietankowe mogą popsuć humor. Ktoś lubi musieć?

Powinieneś czyli, że gdzieś w tle ukryta jest informacja, że za niewykonanie grozi pewna sankcja. Chociażby, że ktoś się poczuje urażony, niedoceniony albo w inny sposób zaniedbany. Taka trochę presja społeczna. Czy jak "powinieneś" to wtedy "z entuzjazmem"? Ja nie. Ale może?

Warto. Nikt nie dociska ale to Twój wybór. Samemu zdecydować to co innego. Trochę jak naczelna pozycja w sztabie dowodzenia. Fajnie.

Więc może warto?

Taka refleksja z pogranicza codziennej porcji wolności dla samego siebie.

Bo chyba jest różnica?


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

piątek, 15 kwietnia 2011

Eksplozja spokoju

Znajoma (świetna dziennikarka) pokazała mi dzisiaj swój archiwalny artykuł o katastrofach lotniczych. Był tam m.in. zestaw cytatów, ostatnich słów wypowiedzianych przez pilotów tuż przed rozbiciem się.

Próbowaliście sobie chociaż spróbować wyobrazić jak można w takiej chwili zareagować? Co wykrzyknąć?

Jeden z nich szczególnie przemówił mi do wyobraźni:

Rok 2001, linia lotnicza Vladivostokavia -

- "To by było na tyle chłopaki. &*%#..!"

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zachował styl i spokój do samego końca. Jak by to makabrycznie nie zabrzmiało: z odcieniem specyficznego poczucia humoru. Czy to nie inspirujące jak można chociaż na moment instynktownie zareagować wobec tak emocjonalnej sytuacji? Trochę jak z pogranicza żartu z kolegami po meczu, albo przy piwie.

Ciekawa osobowość. To musiał być niesamowity gość.

Skrajnie odległy od ludzi, na których trafiłem przeglądając ostatnio poglądowo fora internetowe popularnych dzienników. Jak ktoś kiedyś zajrzał, to wie o czym mówię.

I skrajnie odległy od ludzi, którzy dzisiaj w sytuacji kończącego się pasa ustawili się po lewo w długiej kolejce zostawiając prawy (ten kończący się) pas całkowicie wolny. Czego użyłem do ominięcia ich wszystkich bez mrugnięcia okiem.

Nie spodobało im się najwyraźniej, że ich asertywność społeczna i zdroworozsądkowe myślenie są poniżej poziomu ich pragnień. I mnie kilku przetrąbiło w wyniku tego rozczarowującego spostrzeżenia. Niepotrzebnie - ja też zauważyłem.

Na sekundę przed katastrofą raczej nic wyjątkowego by nie powiedzieli.

Takie wrażenie.

Spokój jest poza ich zasięgiem nawet w takich błahostkach.

Rekord.


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

czwartek, 14 kwietnia 2011

Księżniczka i rycerz

Jest taka bajka, którą znacie. Historia Pięknej Księżniczki, która na wysokiej wieży czeka na Dzielnego Rycerza.

Ona inspiruje marzenia i intensywnie przemawia do wyobraźni. Szczególnie, że pierwszymi odbiorcami są dzieci, których świat dopiero powstaje (także dzięki bajkom). Problem może pojawić się jak dorosną, i nie dość, że nadal wierzą, to jeszcze zaczynają uczestniczyć.

W świecie dziewczynek pozostaje przekonanie, że niesłychanie ważne jest "Piękna". To notabene prawda. I doświadczenia ze społeczeństwem zdają się to dziewczynkom intensywnie potwierdzać. Do tego stopnia, że notorycznie się zastanawiają, czy są "wystarczająco". Zazwyczaj dochodzą do wniosku, że nie i to bywa duży problem. Stąd moda, zabiegi, treningi, kosmetyki. Słusznie.

W bajce nie zwracają jednak uwagi, że najpiękniejsza jest ta prawdziwa, która autentycznym uśmiechem zaświadcza, że jest szczęśliwa (nie tylko z tego jak wygląda). Inaczej żadne techniki i tak nie dadzą pożądanego efektu. Szczery uśmiech dopiero uruchamia ten mechanizm. Poważnie.

Schody na wieżę zaczynają się w momencie, gdy się okazuje, że jeszcze ważne jest "Księżniczka". Innymi słowy wystarczająco dumna i niezainteresowana. Że oficjalnie najważniejszym kryterium selekcji będzie dla niej "jak bardzo Rycerz się postara".

Przyglądanie się jaki to jest "Rycerz", jako człowiek, jest gdzieś na drugim planie. Najpierw niech się postara, a potem to się zobaczy. Przecież nic mu nie obiecywałam.

Jak "Rycerz" potem spotka taką "Księżniczkę", co wcześniej inny Śmiałek przekonał ją (na jej warunkach) wyłącznie zaangażowaniem, to proces zdobywania zaczyna się od reanimacji emocjonalnej takiej (zdruzgotanej) "Księżniczki", która ma ogólnie dość wszystkich "Rycerzy". Bo to świnie. Nie każdy tak chce, a niewielu potrafi reanimować. Czas karencji około roku.

Prawdziwa tragedia zaczyna się jak chłopak uwierzy też w tą bajkę (a chłopaki kiedyś jako dzieci te same historyjki przerabiali). I jako "Rycerz" uwierzy, że żeby zdobyć "Piękną" to się najpierw musi "wykazać". No żeby nie-wiadomo-co.

Wielu kombinuje przy okazji, że "okej ona nie może się tak od razu zgodzić", więc ja muszę postarać się bardziej. Do ilu to sytuacji doprowadza, że ona naprawdę nie chce, a on tym mocniej się stara, trafiając w próżnię, a potem to już tylko w irytację i poczucie winy?

Wymaga trochę doświadczenia albo zdrowego podejścia do tych bajek, żeby się zorientować, że:

1) Jak którakolwiek ze stron wchodzi w którąkolwiek z tych ról ("Księżniczka", "Rycerz") a nie wygląda to na flirt, to sytuacja nie jest zdrowa.

2) Jeżeli "Księżniczka" nie dała się poznać (bo uznała, że to by być może cokolwiek mogło oznaczać - już sam fakt dopuszczenia do poznawania się) to jej samotne pocieszanie się potem przed telewizorem, z dużym pudełkiem lodów czekoladowych na kolanach zadaje się mieć tam swoje źródło.

3) Jeżeli "Rycerz" uwierzył, że się musi postarać i nie daj Boże się nakręcił, to prawdopodobnie wylądował w worku z napisem "nudne, nie dotykać". I gdzieś w nim potem rośnie pretensja do świata, że jak to, dlaczego, skoro on tak bardzo się starał. A nie zauważa, że może właśnie za bardzo.

Ponieważ tyle bajkowych postaci dookoła to naprawdę piękny i wyjątkowy moment jak dwoje ludzi spotka się (!) na ziemi, bez kostiumów i ze szczerą intencją poznania się. Przy wysiłku obopólnym.

Żeby na zdrowych zasadach zobaczyć co z tego wyniknie.

Czego wszystkim życzę.

I żyli długo i szczęśliwie. Albo nie. Bo różnie bywa.



-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

środa, 13 kwietnia 2011

Ma znaczenie

Unikam umieszczania video na blogu ale tym razem zrobię wyjątek.

Znalezione w Internecie.



Komentarz zbędny.

-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

wtorek, 12 kwietnia 2011

Parking story

Zaparkowaliśmy z kumplem samochodem dostawczym na przyMcDolandowym parkingu. Idealnie można powiedzieć, bo samochód stanął dokładnie na środku wyznaczonego miejsca i po obu stronach miał symetryczne odstępy do następnych stanowisk.

Zanim odeszliśmy doskoczyła do nas pani z dzieckiem od miejsca po sąsiedzku. Że "jak ona teraz wsiądzie!" - faktycznie (?) miała na to raptem (?) jakieś 60 cm, bo jej samochód zaparkował się przytulony do prawej linii wyraźnie bardziej, niż by wymagała zasada symetrii.

I oburzenie.

Kumpel w pierwszej chwili wyglądał jak by chciał wrócić i wsiąść do samochodu, żeby go przestawić, ale się wycofał. Ja wymieniłem kilka opinii z panią odnośnie spostrzeżenia, że spokojnie można wsiąść na tych 60cm. A w przyszłości warto zaparkować nie-na-krzywo. Dało się wyczuć w moim głosie pewną złość ale daleko od agresji. Chociaż na pewno mogłem spokojniej. Ale bardziej stanowczo byłoby trudno.

Pani widząc, że nie przestawimy samochodu stwierdziła tylko z wyrzutem na zakończenie "bo najlepiej myśleć tylko o sobie". Taka chyba spontaniczna inicjatywa wychowawcza na dwóch dorosłych facetach. Nieudana.

A o kim w tej sytuacji ta pani pomyślała?

Czy nie przypadkiem o własnej wygodzie i pomyśle żeby przenieść na nas odpowiedzialność za nieumienie parkowania?

Ciekawe to było, bo niczym fajerwerki, przez 2 minuty zagrały emocje. Mnie nie poniosło ale kumpel był pod wrażeniem jeszcze podczas naszego posiedzenia w McD. I oglądał się co jakiś czas czy pani nie przyrysowała nam samochodu na pożegnanie albo nie przebiła opony. I zły był na nią przy okazji. A mnie to bawiło raczej.

Kurcze a może wystarczyłoby: "czy nie mogliby panowie mi pomóc"? Zamiast "co panowie sobie wyobrażają"?

Jakże inaczej by to przebiegło. Tylko zabrakło dojrzałości. Może po to są takie elektryczne epizody, żeby tej dojrzałości nabrać?

Takie i inne, znacie jakieś?


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

niedziela, 10 kwietnia 2011

10 kwietnia (z dołu)

Jest takie uczucie jak gra Twoja drużyna a stadion jest wypełniony po brzegi. Kilkadziesiąt tysięcy kibiców zaangażowanych w doping tak, że wygrana jest dla nich w tej chwili rzeczą jedyną i najważniejszą. Pada bramka i otoczenie eksploduje. Ziemia drży, ludzie w jednym spontanicznym wyskoku i ogłuszające "JEEEEST!!!!".

Albo jak w sektorze gości pojawia się "wróg" czyli kibice przyjedni. I równie energicznie większość stadionu łączy się w agresywnym i niszczącym "WYP***LAJ!!" na powitanie. Ciarki przechodzą przez plecy.

Euforia i agresja. W tłumie działają dużo mocniej i takich emocji jest więcej. W trochę innym klimacie, ale uniesienia żałobne i wzruszające z innych powodów, miewają podobną mechanikę. Też potrafią zahipnotyzować. To bezwiednie przyciąga jak magnes. Stąd takie liczne zgromadzenia jak np dzisiaj pod pałacem.

Psychologia tłumu fascynuje.

To niesamowite, że ludzie potrafią się tak zaangażować w sytuacje, które obiektywnie ich nie dotyczą aż tak, jak by się im instynktownie wydawało. Albo precyzyjniej: podczas gdy jest dużo więcej sytuacji gdzieś bliżej każdego z tych ludzi, którymi to sytuacjami warto byłoby się zająć wykorzystując tą samą energię.

Gdzie są granice żałoby po kimś, komu przydarzyła się śmierć (ludzka rzecz, każdego z nas czeka), kogo znaliśmy wyłącznie z ekranów telewizora albo ze zdjęć w gazetach?

Rozumiem, że wielu ludzi, którym udziela się ten nastrój to ci, którzy równie mocno przeżywają na co dzień losy pani Balbinki z serialu "Nie pamiętam tytułu" ale to przecież nie tylko oni.

Skąd w ludziach taka intensywna potrzeba kultu? Nie mylić z wiarą.

Przecież oni skłonni by byli się modlić do wraku samolotu, gdyby tylko był w pobliżu. Niektórzy z nich stali kilkadziesiąt godzin, żeby przez 5 sekund zobaczyć trumnę człowieka, którego nigdy nie poznali.

Jakie tęsknoty ludzie w ten sposób realizują?

Czy nie jest to niesamowita potrzeba uczestniczenia w czymś doniosłym? Bycia w grupie? Przekonania o tym, że jest się dobrym człowiekiem (skoro walczy się o "prawdę" czegokolwiek by się przez to nie rozumiało)?

Jeżeli w ten sposób ludzie mogą być chwilę razem albo na fali emocji (nawet niezdrowych) nabrać jednak energii do ruszenia w jakimkolwiek kierunku, to to jest dobre. I fajnie, że jest.

Gorzej jak ktoś nie zna tego mechanizmu i nagromadzi tych emocji ponad miare a potem nie przekieruje, tylko go rozsadzą.

A niestety jak znam życie, to sporo takich będzie. No ale to już ich problem.

Nie nasz. Każdy musi sam.

+

Spojrzenie społeczne (z góry): Przeczytaj tutaj.


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

sobota, 9 kwietnia 2011

Stop loss

W poszukiwaniach emocjonalnej energii mamy dwie klasyczne możliwości - możemy zwiększać zasoby albo zmniejszać straty. Kilka słów o tej drugiej metodzie.

Doświadczenia i obserwacje pokazują, że dużo emocji wzbudzają (na pewnym poziomie niedojrzałości) sytuacje, na które nie mamy wpływu. Przy okazji takie, które wbrew pozorom nie dotyczą nas aż tak mocno jak by się instynktownie wydawało. Albo inaczej: stopień w jakim nas dotyczą jest w 100% kwestią naszego wyboru. Naprawdę nie jest nadany z góry albo ustawowo ustalony, jedyny słuszny.

W relacjach dookoła można mieć pretensje o to, że ktoś nie zachowuje się tak jak my byśmy chcieli. Mamy jakiś swój własny scenariusz rozwoju sytuacji, a ktoś jak by go zupełnie nie znał. Albo co gorsza znał i z premedytacją stosował jakiś inny - swój, za przeproszeniem "własny". Skandal. No to się można zdenerwować - prawda?

Na płaszczyźnie społecznej największe straty niezdrowo-emocjonalne będą na terenach naiwnie rozumianej polityki. Źródłem bywa często (obiektywnie patrząc absurdalny) pomysł, żeby politycy coś dla/za kogoś zrobili. A Ty kiedy ostatnio zrobiłeś/aś coś dla nich? Nigdy w życiu? To skąd pomysł, żeby oni mieli się zająć czyimkolwiek szczęściem zamiast swoim własnym? A, że narzędziem do tego jest forsowanie poglądów dla Ciebie szkodliwych... Na tym polega tak chwalona demokracja - nie jest ważne jaka jest prawda, tylko które poglądy są silniej popierane.

Jedyne co możesz zrobić, to forsować własne. Jeżeli Ci nie żal czasu, bo zamiennie można by wtedy forsować hobby, firmę albo rodzinę. Czy to nie piękny energetycznie wybór? Cenne rzeczy, na które masz wpływ. Nie musisz się już frustrować. Masz swoje jednoosobowe państwo.

Reasumując polecam sprawdzić czy pogodzenie się z okolicznościami, na które nie mamy wpływu nie jest przypadkiem dobrym energetycznie pomysłem. Przyjąć, że sporo sytuacji jest niczym pogoda za oknem. Deszczowa też miewa swój urok, mało tego jest niezbędna.

Zamiast irytować się, że ktoś nie zgadł albo się nie domyślił może warto rozejrzeć się za możliwościami, jakie wynikają z innych (nie naszych) scenariuszy? Także w społeczeństwie, gdzie wszelkim nawet patologiom zawsze towarzyszą beneficjenci. Dobrze, żeby to byli nasi ludzie. I żeby ich to cieszyło.

Tylko, że to nie jest proste bo sporo z Was ma niepohamowany pociąg do zmieniania innych albo, co gorsza, do zbawiania społeczeństwa (chociaż głównie na płaszczyźnie jałowych dyskusji). I to w przekonaniu, że robicie to (!) dla innych, a to już rekord.

Ciernista droga przed Wami (niektórzy) i jeszcze sporo emocji z Was wyparuje do momentu zanim odwrócicie ten mechanizm. Żeby zagrał dla Was i dopiero wtedy wiatr w żagle.



------------------------------------------------- Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Zdanie dociążone

Obserwacja i własne doświadczenia pokazują, że mamy skłonność, żeby niektóre zdania bardzo mocno zaszczepiały nam się w fundament światopoglądu. Tak miałem i ludzie, których spotkałem tak mieli. Chociaż nie wszyscy to zauważali a niektórzy bardzo intensywnie zaprzeczali.

Te zdania są często bardzo ogólne i odnoszą się do zainteresowanej osoby konkretnie ale przeważnie do wszystkich dookoła. I są kategoryczne.

Mają dużą moc, bo na podstawie fragmentu rzeczywistości założona została ich prawdziwość. I z tego punktu wyprowadzane są ewentualne dalsze rozumowania. I odczucia.

Posiadają cechę wspólną - są fałszywe (i błyskawicznie można to udowodnić) ale stają się prawdziwe, jeżeli ktoś w nie uwierzy. Taka pułapka a czasem okazja jednocześnie.

Fajnie, gdyby to było "jestem nie do zatrzymania" albo "ludzie są fantastyczni". Są tacy, którzy wylosowali(?) takie zdania dociążone i bardzo na tym zyskują. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że należą jednak do mniejszości.

Częściej spotykamy: "wszyscy faceci/kobiety są tacy sami", "już nigdy nikomu nie pozwolę się zranić", "nie należy mi się" (interpersonalnie) albo "ludzie są głupi", "dookoła sami złodzieje", "bez znajomości i łapówek nic nie zdziałasz" (społecznie). I sporo innych.

Wiele myśli przelatuje nam przez głowę w każdej sekundzie ale te zdania dociążone częściej. I dużo mocniej wpływają na sposób w jaki się zachowamy. Sposób, który najczęściej potwierdzi, na nasze własne potrzeby, ten nasz fundament światopoglądowy. Można mieć 1 albo 2-3 takie szczególne zdania. Zdania dociążone emocjami.

Jakie to u Ciebie są emocje? Pomysł: nazwij je, to będą słabiej trzymały. I zobaczysz szerzej.


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

sobota, 2 kwietnia 2011

Dlaczego to robimy

Zasłyszane dzisiaj, podczas popołudniowego spaceru Krakowskim Przedmieściem. Nie wiem czy autorstwa ale używane przez chłopaków puszczających muzykę hiphopową i robiących pokaz break-dance. Dla licznej widowni, która akurat przechodzi i nie jest w stanie się oprzeć ciekawości, jak ktoś ma odwagę intencjonalnie zwrócić na siebie uwagę. Tak na marginesie chłopaki imponują mi tą cechą. Ktoś z Was by tak potrafił?

Wracając do cytatu:

"Nie robimy tego dla pieniędzy! Robimy to DLA ZABAWY!




Ale im WIĘCEJ pieniędzy tym LEPSZA ZABAWA!"

Widzicie szersze zastosowanie?

Polecam.


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

piątek, 1 kwietnia 2011

Lekcja bezpieczeństwa

Mój chrześniak ma dopiero niecałe 3 lata ale już w pojedynkę postanowił wybrać się do lasu. Opuścił podwarszawskie zabudowania swoich dziadków poczatkowo na rowerku, wyjechał za bramę, skręcił, przejechał kilkadziesiąt metrów, porzucił środek lokomocji i ruszył w nieznane.

Jego tata zauważył to z lekkim opóźnieniem ale nie na tyle, żeby się na cokolwiek spóźnić z reakcją. Ruszył zatem w ślad za nim nie ujawniając swojej obecności. Tak, żeby chłopak samodzielnie się zgubił i za pewne... rozpłakał. Jak inaczej mógłby się nauczyć co to znaczy "się zgubić"? Bo jemu się to przecież nigdy wcześniej nie przydarzyło i po prostu nie wie, że takie coś może nastąpić. Żeby przeżył własne emocje i dzięki temu w przyszłości sam podjął decyzję o niewybieraniu się w pojedynkę na takie atrakcje.

Czy to nie piękna lekcja? Bezpieczna, emocjonalna, prawdziwa? Jakże odmienna od powstrzymania młodego jeszcze zanim zbliżył się do bramy z lamentem "tam nie, tam nie nie, bo sobie zrobisz krzywdę, tam nie wolno - chodź do cioci"? Bo to tylko emocje cioci i jej strach.

To będzie fajny chłopak. Już jest.


------------------------------------------------- Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

czwartek, 31 marca 2011

Zmiany

Znalezione na rysunku Marka Raczkowskiego (na Facebook profil "Marek Raczkowski rysuje najfajniej").

Ankieta:

Zmiany są potrzebne/niepotrzebne*


*) Niepotrzebne skreślić.




------------------------------------------------- Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

środa, 30 marca 2011

Okamgnienie

Przeprowadzono eksperyment i nagrano krótkie filmy z wykładowcami podczas prowadzenia wykładów. Pokazana jest osoba prowadzącego ale nie widać reakcji widowni. Wyłączono przy tym dźwięk, nagrano sam obraz. Filmy miały po 10 sekund.

Pokazano nagrania grupie studentów, która nigdy wcześniej nie miała styczności z tymi prowadzącymi i zapytano jak sądzą - czy ta osoba jest dobrym wykładowcą? Podobne pytanie zadano studentom, którzy przepracowali u tych samych prowadzących cały semestr. Widując się z nimi regularnie przez pół roku. Okazało się, że oceny jednych i drugich były bardzo zbliżone. Podobny efekt po skróceniu filmów do 8 potem 5 a nawet 2 sekund.

2 sekundy niemego filmu wystarczają do wyrobienia sobie intuicyjnie trafnej oceny.

Eksperyment poprowadzono dalej - pierwszej grupie pytanych studentów pomiędzy pokazaniem filmu a ankietą dano do wykonania zadanie matematyczne (innymi słowy czynność wymagającą uruchomienia logicznego myślenia). Co się okazało? Trafność ich ocen spadła.

Jaki z tego wniosek odnośnie możliwości naszej intuicji?

Jak na skuteczność intuicji wpływa racjonalne (logiczne) myślenie?

Więcej o tym i podobnych eksperymentach można przeczytać w książkach Malcolma Gladwella "Błysk! Potęga przeczucia" oraz "Co widział pies i inne przygody".

Warto przy okazji zauważyć jaka ogromna jest siła przekazu niewerbalnego. Badania pokazują, że słowa, które wypowiadamy to raptem 7% komunikatu jaki nadajemy. Zatem wyłączenie dźwięku na filmach niewiele zmniejszyło siłę ich przekazu.

Polecam zobaczyć jak wygląda komunikacja z pominięciem dokładnie tych 7%:





Być może Ty nie rozumiesz. Ale czy one nie sprawiają wrażenia świetnie się dogadujących między sobą? 93%.



-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

wtorek, 29 marca 2011

Druga optyka

Propozycja ciekawego eksperymentu na odczuwanie i punkt widzenia. Przyjmijmy, że fizycznie całe życie jesteśmy cały czas w tym samym miejscu. Wrażenie ruchu (chodzenia, przemieszczania się) wywołane jest przez fakt, że z każdym naszym gestem cały świat dostosowuje się do nas. Krok naprzód oznacza, że kula ziemska i cały wszechświat (z zachowaniem relacji między planetami) obróciły się, dopasowały w wybranym przez nas kierunku o długość kroku.

Fajne uczucie?

A może tak jest naprawdę? Czy są jakiekolwiek argumenty, że mogłoby tak nie być?

Instynktowna reakcja: no dobrze ale dookoła są ludzie to jak to by było, że każdy jest postacią centralną? A nie jest? Tylko w różnych punktach odniesienia. Przecież każdy z nich ma swój własny alfabet spostrzeżeń i wniosków, które tworzą jego świat. Zapytaj studenta, babci i gangstera kto to jest "dobry człowiek" a dowiesz się ciekawych rzeczy. Nie ma dwóch takich samych.

Można się poczuć samotnie? Że każdy inaczej patrzy i można się w tych spojrzeniach nie spotkać? Można. Można poczuć siłę w zauważeniu nareszcie jak ogromny wpływ ma się na swój własny świat? Też można.

A to jedyny świat jaki istnieje. Dbaj o niego, jesteś jego centrum.


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

poniedziałek, 28 marca 2011

Tu też reorganizacja

Wydzieliłem wiadome tematy na poprzednim blogu, resztę przeniosłem tutaj. No i jest porządek wiosenny zaawansowany. Poniżej krótka notka z pomysłem na tego bloga. O czym tutaj będzie można czasem poczytać.

***

W emocjach jest energia. One na tym polegają. Czasem tylko ciężko je opanować, bo są jak strumień, który mniej lub bardziej intensywnie ale nieustannie przez nas przepływa. Dobrze jest zatem to sobie obejrzeć i zorientować się co z czego wynika.

Inaczej może się zdarzyć (a obserwacje pokazują, że to dość częste), że niezagospodarowane przeżycia napęcznieją w kimś (w Tobie?) niczym powietrze w przepompowanym balonie. I kiedyś to pęknie z hukiem pod małym impulsem, niczym dotknięcie szpilki. Zdarzyło Ci się tak?

Z drugiej strony jest pomysł, żeby te emocje zaprząc do pracy. Wykorzystać niczym paliwo. W poszukiwaniu sposobów na taką zamianę i dodatkowych inspiracji jest ten blog.

Zapiski z podróży na drodze do zdrowych relacji. Z samym sobą i ludźmi dookoła, bo to poza emocjami i dzięki nim sytuacje, które nas najbardziej dotyczą.

Skoro wpływają na nas przez całe życie tak wyraźnie, to być może warto je lepiej poznać?

Pozdrawiam!



-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

piątek, 25 marca 2011

Poza schematem

Wczoraj był fantastyczny dzień. Spędzony ze znajomymi w 6 kolejnych miejscach. Improwizowana impreza od 10 rano przedłużyła się do 10 wieczorem. Niestandardowo ale to najlepszy dowód, że można i tak. Przy okazji: ktoś wie dlaczego imprezy nie zaczynają się wcześniej? Np o 19 zamiast o 23?

W godzinach urzędowych delektowaliśmy się możliwością samodecydowania o czasie pracy. Niektórzy (tymczasową) przerwą w aktywności zawodowej, po prostu wolnym dniem albo przerwą na kawę. I luksusowym uczuciem swobody jaka z tego wynika. Pełen relaks.

"Chciałbym skończyć jakieś studia, znaleźć pracę na etacie. 8-17+ w korporacji albo w budżetówce raczej nie będzie to za przyjemne. Jakoś wytrzymam. Potem weź kredyt. Żeby go spłacić trzeba będzie więcej zaakceptować, będzie mniejsze pole manewru. I już tylko wytrzymać do emerytury."

Uznaliśmy, że słaby pomysł, jeżeli tylko można nie. Chociaż czasem inaczej jest ciężko podwójnie. Bo okoliczności. Ale nie ma takiego punktu, z którego nie da się zrobić 1 kroku naprzód. W pożądanym kierunku. Liczni najbogatsi bankrutowali kilka razy w życiu.

A gdzieś tam jest energia tworzenia i wiatr we włosach. Działanie, które ma sens i daje satysfakcję. Wolność poza schematem. Sprawdziliśmy.


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

czwartek, 24 marca 2011

Twoje 134

Jakiś czas temu wspomniałem tutaj, że wybieram się na wydarzenie reklamowane jako Największe Motywacyjne w Polsce - "Podróż Bohatera", organizowane przez Mariusz Szuba Team. Odbyło się w poprzednią sobotę więc kilka słów na ten temat.

Siłą tego częściowo interaktywnego widowiska jest umiejętność uruchamiania emocji. Autentycznych. Przy czym (co ważne) w zupełnie bezpieczny dla komfortu uczestników sposób. W ten sposób niektóre emocje, z którymi sobie nie radzimy można lepiej poznać i się z nimi oswoić (zaprzyjaźnić?). Te przyjemne można sobie utrwalić. I w ogóle fajnie jest się z nimi przy okazji spotkać.

Jest okazja doświadczyć stresu przed wystąpieniem publicznym (podobno na skali stresu wyprzedza śmierć o 2 pozycje) ale i przenieść się na stadion, na którym odbierasz nagrodę za swoje osiągnięcia, a 2000 ludzi bije ci brawo. Oba (podkreślam): w sposób bezpieczny dla komfortu uczestników.

Szczególnie do wyobraźni przemówił mi fragment dotyczący sposobu postrzegania przez nas świata. Otóż w każdej chwili dociera do nas niezliczona liczba bodźców i informacji z zewnątrz. Kolory, dźwięki, słowa ale i cała masa takich, na których przeważnie się nie skupiamy np siła nacisku na krzesło, na którym siedzimy.

Umownie można przyjąć, że jest to transfer danych rzędu 2 milionów bajtów na sekundę. I to trafia do naszej podświadomości. Tymczasem świadomie rejestrujemy... 134. To oczywiście umowne wielkości ale intensywnie pokazują proporcję, z którą myslę, że intuicyjnie się zgodzimy.

Jest niesłychanie mało prawdopodobne, że spotkasz kogoś, kto widzi świat tak jak ty. Ponieważ to takie trudno osiągalne, być może dlatego takim przyjemnym uczuciem jest empatia. Kiedy chociaż przez chwilę mamy wrażenie (a to raczej tylko wrażenie), że ktoś drugi w danym momencie odczuwa tak samo jak my.

Tym bardziej niedorzeczne jest oczekiwanie, żeby ktoś drugi przyjął twoje 134 za swoje. No nie tak?

Kurcze... można się poczuć osamotnionym.

Z drugiej strony: dostrzegasz jakie tu jest ogromne pole możliwości do rozkładania akcentów na co byś chciał zwrócić uwagę? Zobacz inne 134 a świat zmieni oblicze. Nawet w okamgnieniu. Chociaż tutaj nie jest ważne w jakim czasie. Tylko, że w ogóle naprawdę ty o tym decydujesz. I nikt inny.

Niektóre rzeczy w Podróży Bohatera mnie drażniły, nie wszystkie mi się podobały. Ale z nastawieniem wybrania sobie tego, co tam ci się może przydać myślę, że warto raz się tam wybrać i ocenić samemu. Bo jest tam co znaleźć.


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

środa, 23 marca 2011

Aikido inspiracja

Aikido to metoda obrony oparta na pomyśle wykorzystania siły przeciwnika. Skoro rzucił na szalę swoją energię, to można spróbować przekierować ją nie tak jak by chciał, tylko jak my byśmy woleli. I można to zrobić całkiem na spokojnie.

*

Atak nie musi być fizyczny. Na co dzień przecież częściej zdarzają się ataki słowne. Znasz to uczucie jak ktoś wycelował w ciebie strumień agresji, której akurat miał w nadmiarze? Albo jak trafiło cię z rykoszetu? Instynktownie wygląda to na zobowiązanie do podobnie zbrojnego odwetu. A może to tylko taka propozycja? To znaczy, że moża ją przyjąć albo odrzucić? Można w to po prostu nie wejść. Jak to wtedy wpłynie na napastnika? Zdarzyło się, że ktoś nie wszedł w twoją agresywną grę?

*

Negocjacje, sytuacja gdy ktoś mówi "nie". Nieprzyjemnie. Zawsze to jakieś odrzucenie, negatywna odpowiedź, komuś pewnie będzie przykro. Rywalizacja, kto wygrał kto przegrał. To może stresować. Niektórzy, żeby uniknąć odmowy są skłonni przyjąć ustalenia, z których potem nie będą zadowoleni. Winą za to obarczą drugą stronę. Źle to wróży tej relacji na przyszłość.

Tymczasem może można spojrzeć z innej perspektywy? William Ury nazwał ją "siłą pozytywnego nie". W tym znaczneniu "nie" jest równoważne stwierdzeniu "to jeszcze nie jest propozycja optymalna dla obu stron, nadal możemy poszukać lepszej". Współpraca. Czy nie zupełnie inne emocje wtedy? Jeżeli obie strony to rozumieją, jest komfortowo. Jeżeli tylko ty, to zyskujesz przewagę spokoju.

*

Trudne rozstanie. Z rodziną, dziewczyną, z przyjacielem, wspólnikiem czy kimś innym, ważnym. Sytuacja emocjonalna, zranienie, pretensje, złość, duma. Wygląda, że to naprawdę koniec. Zdarzyło ci się napotkać podobne sytuacje, dzięki którym nauczyłeś się, że to tak naprawdę tylko inny etap (żeby nie powiedzieć status) tej samej relacji? Kiedyś być może zobaczycie się po latach w nowych okolicznościach i spokojnie porozmawiacie. Zupełnie inni ludzie. To się naprawdę zdarza.

***

Brzmi prosto ale wcale nie będzie się udawać tak od razu. To duża sztuka.


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

poniedziałek, 21 marca 2011

Lament pana Głosa

Jechałem w sobotę samochodem i słuchałem radia. Było trochę po 10 rano i pan Głos demobilizował ludzi, że skoro jest weekend, to spokojnie można spać ile tylko się da, aż do przespania całego dnia.

Przypomniałem sobie wtedy, że ten sam (albo podobny) pan Głos w poniedziałek rano złoży nam kondolencje, że rozpoczął się tydzień (i, że trzeba coś zrobić i że jest to znaczy się coś okropnego).

Myślę, że już od poniedziałkowego przedpołudnia ale na pewno od środy pan Głos będzie odliczał: "wytrzymajcie jeszcze dzisiaj tylko kilka godzin i można pójść do domu" a przekrojowo: "mam dobrą wiadomość - do weekendu zostało już tylko".

Dużo książek i moje własne doświadczenia mówią mi, że nasza podświadomość działa trochę na zasadzie wewnętrznego komputera, który bezrefleksyjnie stosuje się do programów jakie wrzuca nasza świadomość. Przy pomocy słów i myśli. Nie wartościuje czy coś lepiej żeby było takie czy inne. Zakłada, że dostaje sensowne polecenia. I próbuje je wykonywać.

Dla naszej podświadomości "o rany trzeba wytrzymać do 17" albo "już tylko 3 dni do weekendu" to są właśnie takie specyficzne polecenia. Gdzieś w tle będzie pracował taki program.

I tak to ma być? Tak mamy "wytrzymać" do emerytury? A co potem? W ogóle to fajne jest życie na takim "wstrzymanym oddechu" żeby od czasu do czasu zachłystnąć się na chwilę... nic nie robieniem?

Czy pan Głos nas nie kiwa?

Na szczęście może to tylko on nie lubi swojej pracy? A my możemy polubić to co robimy albo poszukać czegoś innego. Trochę tylko uciążliwe bywa puszczanie koło uszu takich nas-nie-dotyczących przepowiedni jak ktoś lubi posłuchać muzyki przez radio. A one się tak regulanie (co tydzień) powtarzają. Niemniej jednak to wysiłek, który warto podjąć.

To będzie dobry tydzień.


PODAJ DALEJ - - - >

piątek, 18 marca 2011

Ochotnicy

Chodziłem kiedyś na zajęcia z improwizacji teatralnej, które zdecydowanie nie należały do łatwych. Ćwiczenia w dużej mierze polegały na pozwalaniu sobie na sytuacje i zachowania, o których od najmłodszych lat uczyliśmy się od świata dookoła, że tak "się nie powinno" i "trzy razy się zastanów".

Ciekawym spostrzeżeniem było po takim kolejnym ćwiczeniu zorientować się, że... nic się nie stało. Nie ma ofiar w ludziach, nie ma nawet rannych i wszystko stoi jak stało minutę wcześniej. Więc być może jednak można tak? Niestety siła przyzwyczajenia i "norm społecznych powszechnie uznawanych za obowiązujące" umocniona latami powtórzeń powodowała, że ciężko było się przełamywać.

Po przedstawieniu nam zasad kolejnego ćwiczenia prowadzący miał zatem dość często problem bo na pytanie "kto zacznie?" zapadała krępująca cisza a uczestnicy błądzili mętnie wzrokiem po podłodze (albo suficie).

Nie wiem na ile mamy wrażenie, że to nasza krajowa cecha, że ciężko u nas o ochotników. Widziałem dużo takich sytuacji. W Ameryce łatwiej. Oni tam na takich szkoleniach (i nie tylko) ścigają się kto pierwszy bo wiedzą, że tylko w ten sposób zrobią krok naprzód. To taka trochę ich cecha wynikająca z historii człowieka, który na Dzikim Zachodzie musiał dawać sam sobie radę. A to się udaje tylko poprzez działanie. Pewnie też efekt ich dumy narodowej (za co ich niektórzy nie lubią a ja akurat podziwiam) i ochoty do sprawdzania się i potwierdzania zaradności. A nie marudzenia i pielęgnowania kompleksów.

Prowadzący zajęcia też był w Stanach i gdy chwila kłopotliwego milczenia przeciągała się bardziej niż to się opłacało, pytał prowokacyjnie: czy są wśród nas Amerykanie?

I to wtedy skutkowało. A z czasem było trochę łatwiej z tym przełamywaniem. Bo to często nie jest tak jak nam się wydaje. Zależy jak na to spojrzeć po prostu.

Więc warto.


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

poniedziałek, 14 marca 2011

Byłyśmy kobietami

Nadrobiłem zaległości w filmach wojennych i jestem pod wrażeniem. "Szeregowiec Ryan" i "Byliśmy żołnierzami" to kino jakiego nie znałem. Dostałem nauczkę żeby nie uprzedzać się do aktorów, tytułów ani tym bardziej do całych kategorii tematycznych.

Wyłączywszy warstwę propagandową (typową dla amerykańskich produkcji) jest tam sporo realnych sytuacji czysto międzyludzkich. Odwaga, braterstwo, solidarność i honor. Przyjaźń, przywiązanie, poświęcenie i determinacja. Silne emocje.

I czytelny przekaz żeby może docenić to, co się ma. A czasem to "tylko" bliscy, cisza, dach nad głową i kilka innych, pozornie prozaicznych.

Wracając do tematu: w drugim filmie rzucił mi się w oczy wątek (poboczny) o żonach żołnierzy. Jak one fantastycznie wspierały swoich mężów. Chyba nie ma piękniejszego uczucia dla mężczyzny niż jak ma takie wsparcie od swojej partnerki. Ciężko mi wyobrazić sobie rzecz, której by dla niej wtedy nie zrobił. Czy to nie wymarzona sytuacja dla kobiety?

To tym ciekawsze, że rozglądając się dookoła odnoszę wrażenie, że kobiety wolą raczej rywalizować. To chyba nie efekt jakiegoś kompleksu? Mam nadzieje, że nie wpływu feministek. Częściej chyba własnych nieudanych doświadczeń? Albo błędnych wniosków z nich wyciągniętych? Nieuprawnionych uogólnień?

Nie lepiej połączyć siły i zbudować razem coś zamiast zużywać energię na nieustannym wytyczaniu i korygowaniu granic między sobą? Na wyrywaniu sobie kierownicy? No bo jak "to" ma wtedy jechać?

Ot po prostu spotkałem kiedyś kilka "silnych" i "niezależnych" kobiet (w jednej z piosenek może znacie? jest taki refren, że "naturę mają coraz bardziej samczą") i nic mi nie wiadomo, żeby były szczęśliwe.

Takie nabieranie "siły" i "niezależności" jak już się uda, to przypomina mi obrazkek, kiedy kot wejdzie za wysoko na drzewo. Przeraża go potem ta wysokość, a nie umie zejść (i hałasuje, aż straż pożarna nie przyjedzie, i go nie zdejmie).

Przy okazji: to dość paradoksalna sytuacja namawiać kogoś do "osłabienia" jak już się tak "przypakował". Więc nie będę.

To może zawczasu nie warto tam wchodzić z taką determinacją?

P.S. "Siła" (w cudzysłowiu) różni się od prawdziwej siły spokojem w sercu. Jak już ma być, to ta druga jest bardziej kobieca (taki argument). I w ogóle tą bardziej polecam.


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

Popularne (ostatni miesiąc)