Czujesz (przynajmniej czasami), że jest jednak coś istotnego w życiu z czym potrzebujesz się zmierzyć? Wyzwanie na tyle trudne w Twoim przekonaniu, że być może niechętnie się za nie zabierasz, a gdzieś w głębi duszy wiesz, że ono i tak wytycza kierunek Twojego działania?
Powołanie? Fatum? Przeznaczenie?
Na wykładzie, na którym kiedyś byłem, określono to "coś" mianem "smoka". "Smok" symbolizował właśnie tą naszą (indywidualną) sytuację, z którą się mierzymy. Co by to nie było.
Bajkowe porównanie było po to, żeby zauważyć, że każdy z nas przyjmuje wobec "smoka" różne pozycje. Są tacy, którzy rzucają się na niego centralnie licząc, że im szybciej się z nim uporają, tym szybciej nastąpi szczęśliwa emocjonalna emerytura. Są tacy, którzy też próbują, tylko mniej intensywnie. Tacy, co kombinują, przekombinowują, wreszcie tacy, którzy udają, że smoka nie ma.
Można próbować wszystkich sposobów na przemian.
Ostatnia możliwość jest szczególnie ciekawa - "pozycja strusia" (z głową w piasku): zachowujemy się jak gdyby nigdy nic i nawet czasami udaje nam się "zapomnieć o smoku". Ponieważ jednak jest on czymś, co wyznacza centrum naszego życiowego powołania (przynajmniej tak to bardzo sugestywnie odczuwamy), to nie daje się go ze świadomości skutecznie usunąć.
Okresowo jednak zerkamy w stronę, gdzie wolelibyśmy nie patrzeć i... on ("ten smok") nadal tam jest. Czasu trochę mniej się zrobiło od ostatniego zerknięcia na niego ukradkiem, a pozycja wydaje się być nadal startowa?
To trudne, bo momentalnie trzeba rozważyć możliwość zmiany spojrzenia na takie, które uwzględnia jednak istnienie problemu.
Intuicja podpowiada mi, że "pokonanie smoka" nie jest czymś realnym, celem samym w sobie, z mocą uszczęśliwiania, którą mu przypisujemy na etapie próbowania go osiągnąć. Być może chodzi raczej o relację z wyzwaniem ("smokiem"), która zmienia się w toku nabywania kolejnych życiowych doświadczeń? O ten kierunek, które to wyzwanie wskazuje?
Można siedzieć w pozycji skulonej i defensywnej, na zewnątrz tylko trzymając fason, albo wpaść w nadaktywność, która daje taki sam efekt, jeżeli także jest udawaniem, że "smoka" nie ma. Taka ucieczka w niemyślenie, ruch niejednostajnie przyśpieszający.
Czy kiedyś nie trzeba będzie się i tak zatrzymać? Pochłaniający w 100% generalny remont wszystkiego i czegokolwiek się skończy, wszystko gotowe i... znowu on ("smok")?
Robiliście tak?
Jaka jest Twoja relacja ze "smokiem"?
Może warto sytuację nazwać? Poznać? Oswoić się z nią i zacząć działać?
Wyjść poza własną (pozorną) strefę komfortu?
Jak czujesz - jeżeli dzisiaj nie podejmiesz tej decyzji, to czy nie jest ona tylko kwestią czasu? Czasu, którego później będzie mniej i to będzie jedyna różnica?
-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz