Mój chrześniak ma dopiero niecałe 3 lata ale już w pojedynkę postanowił wybrać się do lasu. Opuścił podwarszawskie zabudowania swoich dziadków poczatkowo na rowerku, wyjechał za bramę, skręcił, przejechał kilkadziesiąt metrów, porzucił środek lokomocji i ruszył w nieznane.
Jego tata zauważył to z lekkim opóźnieniem ale nie na tyle, żeby się na cokolwiek spóźnić z reakcją. Ruszył zatem w ślad za nim nie ujawniając swojej obecności. Tak, żeby chłopak samodzielnie się zgubił i za pewne... rozpłakał. Jak inaczej mógłby się nauczyć co to znaczy "się zgubić"? Bo jemu się to przecież nigdy wcześniej nie przydarzyło i po prostu nie wie, że takie coś może nastąpić. Żeby przeżył własne emocje i dzięki temu w przyszłości sam podjął decyzję o niewybieraniu się w pojedynkę na takie atrakcje.
Czy to nie piękna lekcja? Bezpieczna, emocjonalna, prawdziwa? Jakże odmienna od powstrzymania młodego jeszcze zanim zbliżył się do bramy z lamentem "tam nie, tam nie nie, bo sobie zrobisz krzywdę, tam nie wolno - chodź do cioci"? Bo to tylko emocje cioci i jej strach.
To będzie fajny chłopak. Już jest.
------------------------------------------------- Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz