środa, 22 czerwca 2011

To coś

Jeżeli spotykasz kogoś, kto powiedzmy jest po studiach i sprawia wrażenie wolnego (ale nie w sensie szybkości reakcji, tylko, że to drugie), to prawdopodobnie jest to ktoś, kto kiedyś już co najmniej raz się zakochał i najwyraźniej nie wyszło. Ma zatem takie doświadczenia, które chce ewentualnie wziąć pod uwagę następnym razem.

Jeżeli ktoś się dotychczasowo nie zakochał, to prawdopodobnie też jest to doświadczenie warunkujące ostrożność. Żeby nie powiedzieć strach. Trochę tego widziałem, być może także dlatego, że sam kiedyś podobnie reagowałem, więc łatwiej zauważać u innych.

Z drugiej strony ciekawym motywem przewodnim w rozmowach na ten temat zdaje się być tęsknota za "tym czymś", co jest takie nieokreślone, ale spodziewamy się, że magiczne, że jak grom z jasnego nieba i jak dwa magnesy stronami po przeciwnych biegunach sklejone tak, że jest "jak na filmach". Albo chociaż tak intensywnie jak w tych wszystkich książkach o cierpiących Werterach. Ale bardziej to pierwsze.


Z jednej strony ma być bezpiecznie (asekuracja,) a z drugiej silne emocje (no bo to one przecież najbardziej rozpędzają) - paradoks.

"To coś" jest utęsknione i czasem odnoszę wrażenie, że tym bardziej pożądane im mniej osiągalne w formie, która napędzana wyobraźnią dawno temu przebiła sufit i odleciała. Jak się tego nie zauważy, to można tak zawisnąć w próżni, gdzieś z dala od rzeczywistości. Znam takie sytuacje nawet w pobliżu-czterdziestoletnie.


Może dlatego nie ciągnie mnie na filmy o relacjach, w których wydaje się, że motywem przewodnim jest rozpalanie pragnienia, żeby to nieosiągalne i niewyobrażalne i magiczne kiedyś, nie wiadomo kiedy? Z tajemniczą siłą?

Czy nie jest trochę tak, że jak człowiek odpłynie w wyobrażeniach za daleko, a takie scenariusze do tego zapraszają, to mu potem trudniej zauważyć to fajne coś, co być może jest już wtedy zbyt realne, żeby zaintrygowało?

Są takie sytuacje, w których wolę brać udział niż oglądać je na ekranie.

Także po to, żeby "to coś" (moje) miało więcej szans w konfrontacji z prawdziwym życiem.

Jakoś tak.

-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

czwartek, 9 czerwca 2011

Słowa

Nie macie czasem obawy, że próba opisania uczucia, chwili, przekonania, światopoglądu, spojrzenia albo wrażenia przy pomocy słów przypomina trochę próbę namalowania takiego obrazu:


z pomocą:


przy precyzji pędzla mierzonej wielkością własną do rozmiarów malunku 1:1?

Czy to nie wymaga sporej uwagi, determinacji i staranności nadawcy i co najmniej takiej samej chęci zrozumienia wspartej wyobraźnią odbiorcy, żeby mieć szansę się spotkać w chociaż zbliżonej interpretacji?

A jednak czasem (o dziwo) się udaje, więc warto próbować.


-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Laboratorium

Czy jak jesteś obok kogoś, kto Ci się podoba i mu tego nie powiesz, nie okażesz, to jesteś sobą? Czy to nie oznacza przypadkiem, że wtedy kogoś udajesz? Na przykład "kogoś, komu nie zależy"? To miłe jest i tego właśnie szukasz? Udawania? To chcesz zaoferować?

Zupełnie z drugiej strony:

Zdarzyło Wam się kiedyś poczuć, że w danym momencie zupełnie nikogo nie udajecie? I, że to się dzieje tak bardzo w ten sposób, że aż się zorientowaliście i to Was zaskoczyło, zauroczyło, zastanowiło?

Że nie aspirujecie do bycia lepszym, nie staracie się sprawić wrażenia, nie boicie się żadnego odrzucenia i macie pełną swobodę powiedzenia dowolnej rzeczy? I odkrywacie, że im więcej powiecie, albo zrobicie rzeczy, których być może wcześniej albo kiedy indziej, nie mieli byście odwagi, to... tym jeszcze więcej energii się pojawia? Że ktoś poznaje Was mocniej, a Wy jego i przy okazji samego siebie?

Że nie istnieją krytyczne oceny ani negatywne reakcje? Zdarzyło się Wam tak chociaż raz? Być może w specjalnych ("laboratoryjnych") warunkach albo w pewnym towarzystwie? Czy to nie była piękna chwila? Nie dawała nieskończonej lekkości i nie ładowała akumulatorów tęsknoty za autentycznością?

A co jeżeli skoro to się udaje na chwilę, to być może mogłoby tak być cały czas? Jakie życie by wtedy było?

Od czego to zależy, że tak nie bywa? Od reszty świata czy... od Ciebie?




-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

sobota, 4 czerwca 2011

Frisbee

Zdarzyło Wam się kiedyś obudzić w środku nocy z uczuciem równie intensywnej, co nieprzyjemnej suchości w ustach? Czy rozwiązaniem wszystkich najbardziej palących problemów w tej sekundzie nie była szklanka wody? Czy to nie piękne, że akurat była pod ręką?

Być może to kwestia tła, kontekstu. Nie każdy się o tym przekonał, ale jeżeli odstawi się słodkie rzeczy (słodycze, soki, cukier w herbacie), to po niedługim czasie zwykła marchewka potrafi być tak słodka, że może zemdlić (z tym, że w przyjemny sposób - poważnie).

Czy latem najfajniejszą rzeczą nie będzie obiad ze świeżych ziemniaków (z masłem, posypanych koperkiem), jajko sadzone albo młoda fasolka i mizeria albo ogórek małosolny? Ile to kosztuje w relacji do pragnień, za którymi gonimy na co dzień?

Kogo stać na taki komfort?

Zdarzyło Wam się kiedyś iść ulicą i rozmyślać nad własnym nieszczęściem w przekonaniu, że los szczególnie upodobał sobie Was do zmęczenia życiem?

Zdarzyło się komuś wtedy wpaść przypadkiem (?) na osobę niewidomą?

I to na dodatek uśmiechniętą?

Zdarzyło Wam się kiedyś rzucić frisbee? To też fajne jest. I bardzo nieskomplikowane. Taki bumerang, tylko, że nie wraca. Trzeba rzucić Ty do mnie, ja do Ciebie. Polecam. Znowu zapomniałem zamówić, ale nadal pamiętam.

UPDATE: już zamówiłem, made in USA :)




-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

czwartek, 2 czerwca 2011

Burza raz

Taka prawdziwa, jak momentalnie robi się granatowo-grafitowo-brunatno czarne niebo i w każdym centymetrze powietrza czuć elektryczną, uroczystą, intensywną atmosferę czegoś dużego, co nieuchronnie nadchodzi?

Czy nie magicznie jest wtedy wieczorem być razem z kimś bliskim i słyszeć przez uchylone okno jak miliony kropel deszczu (takich dużych) uderzają o wszystko na całej rozciągłości? Wydając przy tym dźwięk tak plastyczny, że można je zobaczyć bez patrzenia?

Grzmot piorunu co jakiś czas uderza tak sugestywnie, że czy to nie magnetyczne doznanie, jak ma się wrażenie, że w tej samej chwili coś niczym impuls elektryczny (taki nie do zatrzymania) przechodzi przez całe ciało?

Tam, za oknem, zupełnie jak pod ostrzałem, na pierwszej linii frontu atmosferycznego, a tutaj, wewnątrz spokojnie. I chociaż to tak blisko, na wyciągnięcie ręki, to pełna kontrola. Chociaż siła zdarzeń zza okna budzi respekt. Takie bezpieczne zagrożenie, że prawie można dotknąć.

Czy trochę inaczej, ale też nie fajnie (wbrew pozorom) jest jak burza zaskoczy w warunkach polowych? Na chwilę uczestnictwa to nie, być może do czasu rozstawienia namiotów (w tempie zbliżonym do rekordu świata, albo znacznie go przekraczającym), ale potem, we wspomnieniach, to już są historie najczęściej opowiadane.

To dlaczego się ich boimy? Zawsze się upewniamy, że będzie "cudowna pogoda"? W sensie "słoneczna"?

A gdyby tak pójść na całość i nie chować się przed burzą? Jak się już zmoknie, to czy potem różnica między "trochę", a "więcej", bardzo szybko się nie zaciera? Jak już nie trzeba się wtedy niczym przejmować? Ani, że się człowiek pobrudzi, ani co ludzie powiedzą?

Ma ktoś ochotę spróbować?




-------------------------------------------------
Pozdrawiam! Reszta na drugim blogu.

PODAJ DALEJ - - - >

Popularne (ostatni miesiąc)